Niemalże wszyscy po świtach wzdychamy i mówimy …..święta, święta i po świętach…. I jest w naszych głosach jakieś rozczarowanie, jakby się nie wydarzyło coś na co czekaliśmy , jakby w ogóle nie wydarzyło się coś szczególnego. Ja nie czuje się rozczarowana. Wszystko w te święta potoczyło się zgodnie z planem. Owszem miałam kilka niekontrolowanych emocji ale szybko doprowadziłam się do pionu i było ok. Na wigilię wiedziałam, że będzie nas tylko czworo i nawet nie przygotowałam symbolicznego wolnego miejsca oczekującego na znajomego lub nieznajomego. Syn nie przyszedł ale byłam na to przygotowana, więc nie było mowy o rozczarowaniu. Bezdomny, którego byłam skłonna przyjąć pod mój dach też na szczęście nie zapukał do drzwi. Mówię na szczęście , bo nie oszukujmy się ale byłby to niemały kłopot W pierwszy dzień świąt przyszedł do nas Mikołaj, co świadczyłoby o tym, że byliśmy jednak grzeczni
W prawdzie przyszedł on w szczególności do sześcioletniej Mai, to jednak widać było, że my dorośli chętnie cofnęliśmy się w czasie siadając mu na kolana, ciągając za brodę i mówiąc dziecinne wierszyki :)Było przesympatycznie
a Mikołaj został nierozpoznany. W drugi dzień świąt poszliśmy niczym kolędnicy do przyjaciół. Jako że nie mamy swojej rodziny, bo nam się rozsypała nieodwracalnie dzieląc nas postanowiliśmy odwiedzić ludzi, których wybraliśmy na naszą rodzinę
bo lubimy ich i ufamy, że oni też nas mimo wszystko lubią. Posiedzieliśmy, może nawet trochę za długo, pojedliśmy i popiliśmy , pogadaliśmy i pośmialiśmy się po czym poszliśmy do domu. Było miło i naprawdę czułam się częściom ich rodziny
Tak więc rzeczywiście święta , święta i mamy już po świętach ale przecież kiedyś musiały się skończyć.